Powstanie Wielkopolskie nie jest specjalnie wypromowane. „Hiszpanka” miała to zmienić. Ale zamiast zapowiadanej superodukcji wyszedł produkcyjniak. Niestrawny zarówno jako kino historyczne, jak i przygodowe.Na potrzeby niniejszego tekstu obliczyłem sobie, że w Wielkopolsce mieszkam już ponad połowę życia, z tego w samym Poznaniu ponad 13 lat. Po tylu latach siłą rzeczy łapie się miejscowe nawyki, sposób widzenia świata, przyzwyczajenie do wygodnego życia i cywilizacyjnych standardów, ale dobrze widzi się także nierozwiązane problemy. Z tym ostatnim przyjezdni mają łatwiej.
Jednym z ewidentnych problemów Poznania jest to, że nie potrafi opowiedzieć ciekawej historii o sobie. Nie ma naprawdę atrakcyjnego mitu. No bo o czym tu gadać. Mieszko był dawno, więc nie wywołuje emocji, praca u podstaw jest mało spektakularna, zostaje Czerwiec 1956 i Powstanie Wielkopolskie, które do ciężkiej cholery zostało wygrane! Mogliby to w końcu ci ze Wschodu zauważyć (w geografii poznańskiej na wschód od Konina znajduje się Azja).
„Hiszpanka” miała Powstanie Wielkopolskie dowartościować i to nie po poznańsku, czyli skromnie, akuratnie, tylko ze światowym, hollywoodzkich rozmachem. W Poznaniu wszyscy się cieszyli, na czele z władzami Wielkopolski. „Inicjatorem był marszałek województwa wielkopolskiego Marek Woźniak, który rok wcześniej ogłosił konkurs na nowelę filmową o Powstaniu Wielkopolski“ – czytamy w „Głosie Wielkopolskim”. Niestety, takie projekty umoczone w politykę historyczną mają pod górkę.
Idąc na film Łukasza Barczyka, Hollywoodu się nie spodziewałem, ale nie spodziewałem się także kiczu, tandety, nudnej fabuły. Nie po raz kolejny okazuje się, że robienie kina popularnego to nie jest polska specjalność. Oglądanie „Hiszpanki” jest mordęgą, szczególnie na tle ostatnich sukcesów rodzimego kina. Nie da się wysokim budżetem, dekoracjami i efektami specjalnymi zakamuflować kiepskiego, a przede wszystkim nudnego scenariusza, patetycznych dialogów oraz pretensjonalnej gry aktorskiej.
Dlaczego ze wszystkich aktorów jedynie Jan Peszek i Jakub Gierszał mogą grać normalnie? Dlaczego inne postaci muszą być tak karykaturalnie przerysowane i kiczowate? Skąd te dziwne, zmutowane barwy głosu? Czy naprawdę każdy obcokrajowiec mówiący po polsku z akcentem musi robić to jeszcze w slow motion?
Dlaczego cały film tonie w jakiejś idiotycznej emfazie, poczuciu humoru będącym miksem polskiego serialu i kabaretu? Czy nie da się powiedzieć o polskim patriotyzmie, odzyskanej wolności w niegłupi sposób, bez tego języka szkolnego apelu?
I zapewniam drogich widzów: nie sposób tego wszystkiego wytłumaczyć konwencją, że to takie niby-retro z przymrużeniem oka o dwóch ekipach spirytystów walczących o morale Paderewskiego, że to polskie Gwiezdne Wojny. Bo nie jest lekko i kampowo, tylko ciężko jak na strażackim festynie z tłustą kiełbasą.
Jedyna przyjemność, jaką może mieć widz z Wielkopolski podczas seansu „Hiszpanki”, to przekonanie się na własne oczy, że Poznań jako plan filmowy w kilku miejscach naprawdę nieźle się sprawdza. Stare miasto, Bazar, okolice fary, Ostów Tumski, wnętrze dawnego kościoła ewangelickiego na Grobli – wyglądają naprawdę dobrze i klimatycznie, ciekawie prezentują się też sceny walk o Ławicę. Ale te kilka scen to zdecydowanie za mało.
A dobrej opowieści o Poznaniu jak nie było, tak nie ma.
21 stycznia o godz. 11:24 16543
Dzień dobry;
Najbardziej boli, że świadomość w narodzie kim był Paderewski jest żadna… Niektórzy powiedzą coś na pewno o Pani Pendereckiej 🙂 A inni o tym, że mają pustkę w głowie… Inni się nawet nie zawstydzą… Niestety, takie filmowe „czary” i „zaklęcia” (efektowny, ale puściutki „Kubrick z Lynchem i Formanem”, więc i w dodatku wtórny język filmowy) mogą tylko spotęgować ową niewiedzę o naszym narodowym dobru, które to nie miało „za wiele” szczęścia do ludzi… Testament mistrza, który jest dla mnie tak, jak jego muzyka zresztą, przekazem wynikającym z wielkiej charyzmy i osobowości człowieka, to wciąż materia, jakby stworzona do tego, by zaryzykować gesty prawdy i po prostu jedynie ją wypełniać…
Ale „magię”, przecież także filmową, buduje się jednak na czymś innym… Moim niegasnącym marzeniem jest, by Paderewski zaistniał na taką miarę, na jaką zasługuję, również, a może przede wszystkim, w swojej ojczyźnie!
To, że na swojej drodze mogłem spotkać takich pięknych ludzi, jak np. Maestro Maksymiuk, marzenia tego wciąż nie gasi 🙂 Ale takie „filmowe arcydzieła” bardzo wodę leją… m
21 stycznia o godz. 12:39 16544
Auć! No to szkoda. Widzę, że nawet z fantastyki historycznej da się zrobić apel. A można było komiks lub grę 😉
21 stycznia o godz. 13:27 16545
„Niestrawny zarówno jako kino historyczne, jak i przygodowe.”?
Panie Sebastianie, czy Pan w ogóle zna się na kinie?
Przecież na plakacie wyraźnie jest napisane, że to FILMOWE ARCYDZIEŁO! 🙂
24 stycznia o godz. 13:36 16546
Hmmm jak można wydać tak potężne pieniądze na film a oszczędzić na plakacie?! Może to z racji mojej profesji (grafik) tak uderza mnie wygląd tego plakatu. No ale jak można zrobić coś tak na przysłowiowe „odwal się?” Niestarannie wycięte postacie, splecione bez pomysłu, z diametralnie różnym światłem. Przypomina nieudaną kopię plakatów amerykańskich filmów akcji. No ale niestety, efekt opłakany. Oby sam film się obronił…
27 stycznia o godz. 9:19 16547
Dziekuję za wpis. Dość nabierania się na ckliwe hasła, porywające slogany i obietnice nawołujące z plakatów i trailerów („filmowe artydzieło”…). Niestety, POPULARNE polskie filmy ostatnich lat są przereklamowane (okazuje się że te o których mniej się mówi w mediach, są całkiem niezłe!). Olbrzymie budżety reklamowę nijak mają się do poziomu filmu (wyjątkiem jest dobre MIASTO 44 Komasy). Nie mam już za grosz zaufania do cudownych trailerów i fantastycznych plakatów reklamowych. Niestety, ktoś rzetelny powinien film sprawdzić, opisać swoje wrażenia i podzielić się nimi z publiką. A nasza, czytelników decyzja czy zaufać krytykowi czy producentom.
Dziękuję raz jeszcze, byc może zaoszczędziłem w ten sposób parę złotych na bilet. Albo wybiorę inny film, zaryzykuję 😉
Pozdrawiam!