Dwumiesięczna przerwa w blogowaniu przyniosła tyle zaległości, że w sumie nie wiem, od czego zacząć. Zacznijmy zatem od książki, która przez te dwa miesiące budziła we mnie największe wyrzuty sumienia. A był to „Atlas wysp odległych”.
Paradoksalnie bardzo lubię książki, wobec których próby recenzenckiego opisu są dość nieudolne i zawsze kończą się niezdarnymi frazami-wytrychami typu „najładniejsza książka minionego roku” albo „najlepiej zaprojektowana książka dla młodego czytelnika”. Choć gdybym miał dokonać bardziej celnego strzału, myśląc o „Atlasie wysp odległych”, byłby to zwrot „najbardziej subtelnie zaprojektowana” lub „najbardziej inteligentnie zaprojektowana…” (skoro lodówki są inteligentne, to dlaczego nie książki?).
Ale w przypadku tej publikacji – i piszę to z pełnym przekonaniem – najlepiej nie czytać żadnej recenzji, przejść się do stacjonarnej księgarni i przejrzeć/przeczytać kilka rozkładówek, by najzwyczajniej w świecie „Atlasu…” doświadczyć i przekonać się zarazem, że np. próba zmienienia w niej czegokolwiek albo np. zrobienia z niej e-booka byłaby dość ponurym żartem.
A to dlatego, że książka Juditch Schalansky zbudowana jest z zaskakująco spójnych, konsekwentnych i przemyślanych graficznych subtelności, a wszechobecna projektancka asceza zostawia mnóstwo przestrzeni dla wyobraźni czytelnika.
Chyba najważniejsza w „Atlasie wysp odległych” jest zmiana optyki w sposobie postrzeganiu świata. Tytułowe „50 wysp, na których nigdy nie byłam i nigdy nie będę” (jak pisze autorka) z kartograficznych peryferii zostaje nagle przeniesione do centrum. Każda wyspa pełni tu funkcję zwierciadła, w którym odbijają się ludzkie marzenia, żądze, zbrodnie, ponieważ wiele z nich stało się miejscami celowego odosobnienia, rozmaitych eksperymentów społecznych (w skali mikro), a niektóre do dziś pozostają niezamieszkałe. Schalansky pisze o tym wszystkim równie oszczędnym językiem.
Do tego autorka, grając kartograficzną precyzją, sinym błękitem wód, pomarańczowymi punktami i ledwie widocznymi nitkami (oznaczającymi drogi i osady ludzkie), skłania nas do długiego wpatrywania się w mapy i zadawania sobie prostego pytania: „jak tam jest?”. Doskonale znamy to przecież z naszego analogowego dzieciństwa. Wbrew pozorom to działa – nawet w czasach google maps. O ile nie włączymy ich w trakcie lektury. Nie polecam, bo cały urok momentalnie trafi szlag.
Juditch Schalansky, Atlas wysp odległych, Dwie Siostry, Warszawa 2013.
6 maja o godz. 19:57 8202
Judih Schalansky i jej „Atlas över avlägsna öar”, rowniez cieszy sie powodzeniem czesci czytelnikow i krytykow lit. w Szwecji. Przelozyl ja z niem. Carl Henrik Fredriksson (naczelny wydawanego w Wiedniu internetowego Eurozine http://www.eurozine.com, wspolpracuja z nim polskie czasopisma). Pierwsza powiesc Judith Schalansy to byla „Blau steht dir nicht” (Blekitny to nie twoj kolor)