W trakcie swojego urlopu nie wysłałem ani jednej kartki pocztowej, ale po powrocie do domu czekały na mnie „Pocztówki z Białegostoku”. Gdyby Stasiuk rysował komiksy, zrobiłby właśnie coś takiego.
Prawie 2 tygodnie bez pisania, bez sieci, bez niczego, co robię na co dzień. Super, tylko zmuszenie się do czegokolwiek jest potem trudne. Chyba, że dostaje się do skrzynki pocztowej coś tak zaskakującego jak „Pocztówki z Białegostoku” Joanny Karpowicz, artystki komiksowej, która dawno nie wydała żadnej dłuższej publikacji. A teraz zabrała się za komiks miejski. „Komiks miejski” w polskim wydaniu brzmi źle. Naprawdę źle. To właściwie osobny gatunek, obrazkowy panegiryk, w którym artysta (często amator) musi oddać hołd chlebodawcy i narysować wszystkie pomniki, zabytki i obiekty w mieście/miasteczku X, a najlepiej, jakby na drugim planie jeszcze umieścił burmistrza, tudzież budynek Urzędu Miejskiego. Z herbem. Na wiele publikacji tego typu dobrego komiksu miejskiego dorobiły się jak dotąd Gliwice („Niczego sobie”) oraz Płock („Tragedya Płocka”). Teraz do tego grona dobija Białystok.
Białystok, który ma już na swoim koncie jeden paskudny komiks miejski „Siedem + dwa”, paskudnie narysowany i nijaki fabularnie. Zatem „Pocztówki z Białegostoku” możemy potraktować jako rodzaj obrazkowej rehabilitacji. Zabawna, albo dość zadziwiająca sprawa z komiksem Karpowicz polega na tym, że artystka łamie podstawową zasadę poetyki medium mówiącą o tym, że nie należy w dymku/ramce mówić o tym, co czytelnik widzi na obrazku. Ale w tym wypadku ten „błąd” zupełnie nie razi a w dodatku i tak mamy do czynienia z ciekawą publikacją. Trudno ją jednak tak naprawdę nazwać komiksem. To coś w stylu produktu komiksopodobnego, wyrób własny. Podzielone na kadry i plansze impresje z Białegostoku, pozbawione dialogów, gdzie ilustracje opatrzone są jedynie komentarzem autorki. Dodajmy, że te ilustracje/plansze są bardzo malarskie, nastrojowe, pełne symbolicznie zarysowanych krajobrazów, rzeczywistości mieszającej się nadrealistycznymi zabawami. Spokój, nostalgia, melancholia. Jakby ten album rysował Andrzej Stasiuk gdyby robił komiksy. Cóż, muszę się przyznać, że to kupuję.
Kupuję również dlatego, że Karpowicz ucieka od banału i oczywistości. Nie daje nam złudzenia, że nagle podczas pobytu artystycznego w Białymstoku zrozumiała miasto, poznała je, odkryła jego korzenie. Po prostu rysuje swoje spostrzeżenia, efekty spacerów, poszukiwań. Szuka śladów po ewangelikach, Żydach, spotyka tatarskiego Muftiego w kawiarni, a później „ruskich” szukających centrum handlowego, starszych Państwo na plaży w Dojlidach. Z kolei taksówkach z Krakowa straszy ją białostockimi kibicami. Tytułowe „Pocztówki” są również relacją z procesu twórczego. Trafiają do mnie również „nekrofilskie” ciągoty Karpowicz do zapomnianych przez ludzi cmentarzy, uparte próby wydobywania na wierzch przeszłości danego miejsca, tropienie jej po śladach zapomnianych przez młodsze pokolenia. U Karpowicz historia miesza się supermarketem, przeszłość z teraźniejszością. W zupełnie zaskakujący, jak to w życiu bywa, sposób. „Pocztówki z Białegostoku” to – ku mojemu zaskoczeniu – zupełnie wyjątkowa jak na polskie warunki publikacja. Zarówno na poziomie samego pomysłu na jego konstrukcję, narrację, luz i wrażliwość autorki. Ważne, żeby nie dać się odstraszyć zupełnie nieurodziwej okładce tego albumu.
Joanna Karpowicz, Pocztówki z Białegostoku, Centrum im. Ludwika Zamenhoffa, Białystok 2012.
PS. Od tego wpisu blog wraca do normalnych aktualizacji, a lada moment konkurs na komiks o konkursach komiksowych zostanie rozstrzygnięty.
19 września o godz. 21:22 472
chciałem kupić, nosiłem się z zamiarem, a teraz wiem, że kupię.
26 września o godz. 8:46 514
Świetna rzecz, każde miasto mogło by mieć taki swój komiks.
26 września o godz. 12:37 516
to prawda, autorka miała po prostu pomysł, jak wyjść z klayscznego schematu miejskiego komiksu