Dziś smakowity posiłek złożony z dwóch książek obrazkowych. Pierwsze danie,„Gdzie jest moja czapeczka?”. Drugie – „Mama bohatera”.
Jon Klassen nareszcie po polsku. Kanadyjski twórca po raz pierwszy zabłysnął w świecie książek obrazkowych dla dzieci w 2010, kiedy razem z pisarką Lucy Cummins stworzył „Cats’ Night Out” – historię o miejskich kocurach, które uwielbiają nocne życie i rzecz jasna kocią muzykę. Klassen grał wtedy w swoich ilustracjach głównie światłem. W opublikowanej właśnie przez Dwie Siostry, w pełni autorskiej książce „Gdzie jest moja czapeczka?” stawia przede wszystkim na ruch, a w dalszej kolejności na kolor. Cóż, Klassen jest animatorem i postanowił przenieść filmowe doświadczenia do literatury. Zrobił to do tego stopnia, że „Czapeczkę” czyta się niemal w taki sposób, jakbyśmy oglądali jakąś minimalistyczną kreskówkę. Klassen redukuje tło praktycznie do zera, bohaterów rysuje w uproszczony sposób, a sama historia jest mało skomplikowana Ot niezbyt rozgarnięty niedźwiedź biega po lesie i zagaduje różne zwierzaki, czy nie widziały jego czerwonej czapki. Kanadyjski twórca przekuwa jednak całą tę prostotę w zaletę i wizualną zagadkę dla małego czytelnika. Kompozycja każdej strony wygląda zawsze tak samo (mamy tylko grę planem i zbliżeniem), zwierzaki pokazane za każdym razem z boku i w buro-brązowej kolorystyce, na każdej stronie pada to samo pytanie. Wszystko po to, by z małym czytelnikiem się trochę podroczyć, zmylić go, a książka mogła nabrać szybkiego rytmu i dynamiki. Choć wiadomo, że ten czerwony kolor czapeczki pojawia się nieprzypadkowo i wybija się z jednolitej kolorystyki reszty mieszkańców lasu. „Gdzie jest moja czapeczka?” to przede wszystkim inteligentna zabawa narracją, barwą, rozpoznawaniem graficznych różnic – wszystkimi możliwościami, które książka obrazkowa daje. Tacy przebiegli autorzy jak Klassen potrafią tymi możliwościami żonglować.
Z kolei „Mama bohatera” (wydawnictwo Tako) korzysta z opowiadania obrazem w zupełnie inny sposób. Jej twórcy stawiają na rozbudowane, narracyjne ilustracje, złożone z wielu detali i skonstruowane w kolażowy sposób. Znajdziemy tu rysunek, grafikę i elementy wycinanki, a kompozycje obrazków trochę nawiązują do dawnego malarstwa rodzajowego. Historia przedstawia przez hiszpańskich artystów to zupełnie nieklasyczna baśń, choć po strojach postaci możemy wnioskować, że akcja dzieje się gdzieś w końcówce średniowiecza/początkach renesansu. Jednak nieklasyczność książki polega na wprowadzeniu do świata władców, czarnych rycerzy i mistrzów szermierki, bohatera, który na ogół w baśniach się nie pojawia – tytułowej mamy. Mamy dorosłego syna i świetnego wojownika. Jak się okazuje to mama jest tu najważniejsza, ona rozdaje karty, decyduje o losach królestwa. Słowem, mama ma zawsze rację i nie macha tylko chusteczką na pożegnanie, ale rusza do boju i walczy jak lew. Intuicja podpowiada mi, że ta parodia bajkowej konwencji (a dokładnie fabuła) nieprzypadkowo wyszła spod rąk Hiszpanów. Mężczyźni z Iberii, podobnie jak Włosi dość silnie związani są przecież ze swoimi rodzinnymi domami. „Mama bohatera” to zabawna historia o nadopiekuńczości, dorastaniu i samodzielności, sprytnie zakamuflowana w formie przewróconej do góry nogami baśni. Świetne jest także tłumaczenie Filipa Łobodzińskiego, który nie sili się na zbytnią grzeczność i korzysta czasem z najnowszych powiedzonek (np. oj tam, oj tam).
A na deser polecam wizytę na stronie Klassena
www.burstofbeaden.com
Jon Klassen, Gdzie jest moja czapeczka?, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2012
Roberto Malo, Fco. Javier Mateos 2011 (tekst), Marjorie Pourchet (ilustracje), Mama bohatera, Wydawnictwo Tako, Toruń 2012
16 kwietnia o godz. 9:05 86
„Gdzie jest moja czapeczka” wygląda świetnie. Rodzice dziesiejszych kilkulatków mają niezły wybór wśród dobrze narysowanych , zgrabnie opowiedzianych historii. Prawdziwy wysyp „niedisneyowskich” ilustracji. Może młode pokolenie wyrobi sobie gust? 🙂
16 kwietnia o godz. 12:12 87
„Mama bohatera” jest rzeczywiście genialna, książka pokazuje na zabawnych przykładach, że problem można rozwiązać dwojako, np.: dzielny wojownik chce szybko za pomocą szpady pozbyć się strasznego ogra, doświadczona mama powstrzymuje go, karmi ogra kanapką, nawiązuje z nim przyjacielską rozmowę i znajduje w nim przyjaciela i pomoc….można? Można:) Polecam tę pozycję! My bawimy się z nią świetnie!
18 kwietnia o godz. 18:15 89
O! Ilustracje do „Mamy bohatera” przypominają mi książki z mojego dzieciństwa. Dzięki! Czem prędzej pobiegnę do księgarni.
22 kwietnia o godz. 8:02 90
Piękna sprawa. Również jestem miłośnikiem ilustracji dla dzieci, fajnie że o tym piszesz bo z racji ograniczonego budżetu nie mogę inwestować w takie publikacje więc oczy na co dzień cieszę w sieci. Ale nurtuje mnie pewna sprawa… Nie sądzisz Sebastianie, że zestawianie komiksów i książeczek dla dzieci (jak bardzo interesujące by nie były) na tak reprezentatywnym blogu to trochę „niedźwiedzia przysługa” dla samego medium?
O ile pamiętam, zaczynając prowadzić tego bloga postawiłeś sobie za cel prowadzić go również dla ludzi nie obeznanych z komiksem… a nie tak dawno wystawiłeś też fałszywą cenzurkę komiksom superbohaterskim („Mam jednak wrażenie, że te próby przepracowywania konwencji (…) to i tak krążenie w ramach tego samego systemu, to wciąż to samo pole odniesień dostępne dla wtajemniczonych fanów.”) i rzekomej opinii Moora na ich temat – że ich pono już nie lubi („Zresztą sam Alan Moore również za nią nie przepada”)… aż pozwolę sobie wspomnianego zacytować : „You could carry on doing stories about super-heroes forever. There’s still new cowboy stories to be written. If anybody disbelieves it, they should pick up the works of Cormac McCarthy and try picking up Blood Meridian and see if that’s not a new way to tell a cowboy story.
I do get a little tired of hearing people saying that everything is done that can be done. ”
Nie piszę tego żeby cię dyskredytować. Pewnikiem mamy zupełnie inne spojrzenie na medium i inne lektury, ale wg mnie wprowadzasz przypadkowych czytelników w błąd. Smuci mnie spaczenie obrazu medium, bo pokładałem duże nadzieje propagandowe w tym blogu…
Mam dziwne wrażenie, że popadasz w skrajność – może nawet nieświadomie – odżegnujesz się od komiksowości. Posługując się analogią: tak jak by w filmie animowanym były tylko koszmarki Pixara a drugą stroną medalu miało by być „Jak działa Jamniczek”… a pośrodku pustka… no może jest tam jakiś Miazaki (czyt. Alan Moore) ale tak to nic nie ma, nie ma nic.
Wiem, że pewnie nie do końca tak jest, ale z boku tak to wygląda… Jak na razie, jedyne teksty które mnie zaintrygowały to „Tintin i ludobójstwo w Kongo” i ten o komiksie Mizukiego. Wieże że będzie więcej takich.
Pozdrawiam.
22 kwietnia o godz. 8:18 91
wierze* 😉
Dysleksja – swoją drogą pewnikiem jedna z przyczyn mojej wielkiej miłości do komiksów w wieku młodzieńczym…
25 kwietnia o godz. 21:34 93
Myślę, że zestawienie komiksu z picturebookiem jest jak najbardziej na miejscu, bo to również opowiadanie obrazem
26 kwietnia o godz. 12:26 95
Bardzo dziękuję, że tak wyczerpująco odpowiedziałeś stałemu i uważnemu czytelnikowi. Dla mnie to jest logiczne, nie jestem ignorantem ale dla czytelnika wchodzącego tu pierwszy raz, nieczytającego komiksów to będzie blog z książeczkami dla dzieci… to nie współgra z tezą, że prowadzisz tego bloga by propagować medium.
Zwróciłem już na to uwagę pisząc wyżej, bo mnie to intryguje wielce ale nie chciałeś mi najwyraźniej odpowiedzieć. Więc zapytam wprost – powiedz mi Sebastianie jak to jest? Uważasz że komiksy superhero są bee, dyskredytujesz je* – a w zamian gloryfikujesz książeczki (przepraszam – picturebooki!) dla dzieci?
Stajesz w ten sposób w tym samym miejscu co Frank Miller – twórca komiksów – dogryzający ludziom grającym w World of Warcraft.
Mogę sobie oczywiście wyobrazić, że nie lubisz tego typu komiksów. Sam nie jestem wielkim wyznawcą konwencji superhero** ale widzę tu jakąś rażącą niesprawiedliwość. To po prostu krzywdzące i niepoważne. W konwencji filmu sensacyjnego możesz zawrzeć zarówno „Szklaną Pułapkę” jak i „Zabójstwo Chińskiego Maklera”. Prawda? Tak samo jest z superhero i tak samo jest z samym komiksem jako gatunkiem… Równie dobrze o samym komiksie mógłbyś powiedzieć że „mam jednak wrażenie, że te próby przepracowywania konwencji (…) to i tak krążenie w ramach tego samego systemu, to wciąż to samo pole odniesień dostępne dla wtajemniczonych fanów.”. Oczywiście było by to tak samo nieprawdziwe jak osąd który wydałeś o komiksie superbohaterskim. Więc dlaczego tak piszesz? Bo obraz superhero został wypaczony przez trefne ekranizacje i dziś nie jest „trendi”?
Nie jesteś przecie laikiem i pewnie dobrze to rozumiesz (przynajmniej taką mam nadzieję). Tym bardziej ja – osoba stawiająca sobie za cel propagowanie medium po za gettem – czuje się skonsternowany i nie rozumiem po co te zgrywy i pozy. Więcej z tego szkody dla medium niż pożytku …
*pominę niefajny kontekst bo wspominałem już o tym wyżej.
**acz czasem po nie sięgam, zbieram je i potrafię w nich dostrzec coś dla siebie.
26 kwietnia o godz. 21:24 96
Odpisałem krótko, bo wydaje mi się, że związek komiksu i picturebooka (nie każda „książeczka dla dzieci” jest picturebookiem) nie wymaga większych wyjaśnień. Ale skoro wymaga, to ok.
Zacznijmy od tego, że w pierwszym wpisie tego bloga napisałem, że będę pisał również o książkach dla dzieci, więc jak najbardziej trzymam się tezy. Po drugie czytelnik których wchodzi tu pierwszy raz zauważy od razu, że komiks jest w wyraźnej przewadze. Choć, tytuł bloga informuje, że nie będzie tu tylko o komiksie.
Po trzecie ten blog nie służy do komiksowej propagandy i ich gloryfikacji, tłumaczeniu, że komiksy nie są dla dzieci (dziś to nie wymaga już tłumaczenia) Nie służy także do budowania opozycji picturebook – komiks. Ludzie, którzy w dzieciństwie czytają książki obrazkowe raczej będą otwarci później na komiksy. Dlatego obecność komiksu z książeczkami dla dzieci nie robi komiksowi źle i nie „upupia” go.
Inna rzecz, że graficznie te „książeczki dla dzieci” są o wiele bardziej dojrzałe, przemyślane i ciekawiej zrobione niż niejeden superhero dla dorosłych.
Co do komiksu superbohaterskiego, nie wydaje mi się, żeby osoby, które chcą przekonać się do komiksu, miałyby się przekonać dzięki niemu, stąd jego obecność na blogu siłą rzeczy nie będzie zbyt wielka.
Mówiąc dobitnie, ten rodzaj komiksu od lat zjada własny ogon i to raczej serie superhero przez lata wypaczyły obraz komiksu niż ja wypaczam obraz superhero.
27 kwietnia o godz. 10:15 97
Przytoczę przedostatni akapit mojej pierwszej wypowiedzi. Głupio się powtarzać ale ją zignorowałeś. Tam dokładnie napisałem w czym widzę problem: Mam dziwne wrażenie, że popadasz w skrajność – może nawet nieświadomie – odżegnujesz się od komiksowości. Posługując się analogią: tak jak by w filmie animowanym były tylko koszmarki Pixara a drugą stroną medalu miało by być „Jak działa Jamniczek”… a pośrodku pustka… no może jest tam jakiś Miazaki (czyt. Alan Moore) ale tak to nic nie ma, nie ma nic.
„Co do komiksu superbohaterskiego, nie wydaje mi się, żeby osoby, które chcą przekonać się do komiksu, miałyby się przekonać dzięki niemu, stąd jego obecność na blogu siłą rzeczy nie będzie zbyt wielka.”
Jestem w 100% pewien, że najlepsze prace wspomnianego Millera czy duetu Loeb/Sale, czy fantastycznie narysowany „Batman: Year One Hundred” Poula Pope przekonały by ich skuteczniej niż książeczki dla dzieci (formalnie nie są to pozycje tak trudne jak twórczość Moora). Dyskredytujesz gatunek a zapominasz, że wśród twórców superhero tkwią ludzie którzy są dla niej tym czym Jean-Pierre Melville, czy John Huston dla kina sensacyjnego.
„komiksy nie są dla dzieci (dziś to nie wymaga już tłumaczenia)”
Po zerknięciu na ten blog można mieć co do tego wątpliwości.
„Ludzie, którzy w dzieciństwie czytają książki obrazkowe raczej będą otwarci później na komiksy. Dlatego obecność komiksu z książeczkami dla dzieci nie robi komiksowi źle i nie „upupia” go.”
To bzdura. Młodzież po skończeniu zabawy z książeczkami dla dzieci nie będzie sięgać po komiksy. Nie wiem skąd ten pomysł. Nie tylko dlatego że prawie tych komiksów dla młodzieży nie ma a dlatego, że ich to nie zainteresuje (jakąś nikłą szanse daje właśnie superhero). Dziś komiks w Polsce to w większości medium kierowane do dojrzałego czytelnika. Nie rozumiem dlaczego muszę dziennikarzowi komiksowemu tłumaczyć takie oczywistości.
27 kwietnia o godz. 10:32 98
To ja powtórzę raz jeszcze, to nie jest blog tylko o komiksach.
Po drugie, skoro nie ma dobrych komiksów dla dzieci, warto recenzować dobre książki obrazkowe.
Po trzecie – nie chce mi się z Tobą w tym tonie dyskutować.
Myślę, że znajdziesz sobie mądrzejszego dziennikarza komiksowego, któremu będziesz mógł co nieco „wytłumaczyć”
Niestety, mam zamknięty umysł na „pedagogów”. Przykro mi
27 kwietnia o godz. 10:41 99
Sebastianie, w jakim tonie? Cenię cię jako recenzenta i czytam twoje teksty od dawna. Wyprowadziłem cię z błędu odnośnie nieprawy którą wkładałeś w usta Moora bo przykro mi się robi. Mówię ci też jak to z boku wygląda… Jestem po prostu zdziwiony, że takie rzeczy piszesz i powierzchownie oceniasz gatunek – jeśli nawet mamy na to inne spojrzenie to przykład kina sensacyjnego powinien przemówić ci do wyobraźni. Nie warto wylewać dziecka z kąpielą. To niepoważne. Nie unoś się.
27 kwietnia o godz. 10:42 100
nieprawdy*